niedziela, 8 maja 2011

XIX. Choroba syna

     "Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam".
                                             /Ewangelia wg Św. Mateusza 7,7/

Tymoteusz rozchorował się nagle. Po prostu rano zaczął słaniać się na nogach i narzekać na plecy. Okazało się, że ma tam zaognionego guza wielkości mandarynki, otoczonego płonącą wstęgą. Pojechałam z nim do Ośrodka Zdrowia, ale dyżurujący tam lekarz stwierdził, że to jest guz niewiadomego pochodzenia, więc nie może nam pomóc i skierował syna do lekarza skórnego, do innego miasta. Ten z kolei dał skierowanie do Wrocławia na onkologię... Nie było jednak miejsca, więc wróciliśmy do domu.



Syn słabł coraz bardziej. Nic nie jadł, wymiotował i leżał w gorączce...
Na telefon ze szpitala czekałam bezskutecznie.
Prośby do Boga  w intencji Tymka zanoszone były na spotkaniach Odnowy w Duchu Świętym. Ja modliłam się codziennie w domu na różańcu, razem z moją przyjaciółką, która podtrzymywała mnie na duchu. Pewnego dnia powiedziała jednak:
Źle się modlimy. Nie prosimy o wolę Bożą, tylko o uzdrowienie. A może Bóg ma dla niego inne plany?...
Jak wytłumaczyć matce, żeby przystała na najgorsze?... Nie pamiętam, czy coś powiedziałam...
Wiem, że modliłam się jeszcze żarliwiej, spodziewając się jednak cudu, chociaż wiedziałam, że byłam jedynie bezużytecznym sługą Boga niezasługującym na litość...
Ten stan rzeczy trwał około dwóch tygodni. Ostatniego dnia wieczorem dostałam wiadomość, że zwolniło się dla syna miejsce w Klinice i że można przyjechać...
Rano usłyszałam śmiech dochodzący z pokoju chłopców, a potem szybkie kroki w przedpokoju. Ku mojemu zdumieniu do kuchni wpadł Tymek i od progu zawołał:
Ale jestem głodny!
Sprawdziłam jego plecy: po guzie pozostał jedynie ślad w kształcie znamienia, który ma do dzisiaj :)
Ale wkrótce po tym wydarzeniu zginął w wypadku samochodowym ojciec moich dzieci, mój mąż...

 

1 komentarz:

  1. i przerażeniem i niedowierzaniem Pani Jago czytałam te słowa... z niewątpliwym spokojem pisze Pani o śmierci męża... o tym że po prostu zmarł.... jednakże wyczuwałam również ogromny strach w każdej literze kolejny słów opisujących chorobę i stan zdrowotny syna... może zachowam się niegrzecznie i z góry przepraszam ale śmiem sądzić iż tak po prostu musiało być i Pani o tym podświadomie bardzo dobrze wiedziała... Wiedziała Pani że Bóg nic nie robi bez przyczyny, że Pani modlitwy zostaną wysłuchane.. być może chodź o tym nigdy się nie dowiemy... Bóg śmierć która była przeznaczona dla syna przekierował na męża...

    OdpowiedzUsuń