niedziela, 8 maja 2011

X. Tęsknota



Jak dawno nie byłam dzieckiem
pod koniec zimy
bazie obrodziły w tym roku
pieszcząc moje dłonie

ciało
spowite w szaro-mglisty las
obnażyło tęsknotę
za miłością




Tęskniłam za miłością. Ale nie za zauroczeniem, które mija.
I nie za związkiem chemicznym, który ma prawo się wypalić i potem można sobie spokojnie powiedzieć: Miłości już nie ma. I usprawiedliwić to: Wypaliła się. A przecież prawdziwa miłość jest constans: istnieje zawsze i jest niezmienna.
Nie jest jak ogień, który się wypala, ale jest wypalana w ogniu.
Nie jest jak słońce, które gaśnie, ale jest tak gorąca.
Nie jest jak czas, który mija, ale istnieje wiecznie.
O takiej miłości marzyłam. Pragnęłam ją znaleźć, ale nie dla siebie, tylko w sobie.
Człowiek został stworzony do takiej miłości. Aby tak pokochać, trzeba zrozumieć miłość Boga: kocha On wszystkich jednakowo, bez względu na zasługi, bez względu na wszystko.
Chciałam nauczyć się rozumieć i wybaczać, bo są to nieodłączne atrybuty miłości. Nie było to łatwe: odgruzować miłość przysypaną doświadczaniem żalu, gniewu i rozczarowań. Spojrzeć na dawne urazy i zranienia 
i powiedzieć: dobrze, że jesteście. Pokochać nieprzyjaciół swoich i życzyć im dobrze. Zostać uderzonym w jeden policzek i nadstawić drugi.
Bez pomocy Boga byłoby to niemożliwe.

1 komentarz: