niedziela, 8 maja 2011

VI. Wejście w dorosłość

Jesień dała mi ciebie.
Spacerowaliśmy po ulicach
smagani przez wiatr
na przekór wszystkim przepowiedniom świata.
Na przekór jesiennemu chłodowi.
 

Wielkie marzenia, wielkie słowa, wielkie plany. I... ślub.
Byliśmy tacy niedojrzali do małżeństwa. Nafaszerowani wiedzą na różne tematy, ale zwyczajnie nie wiedzieliśmy jak żyć. Ot, zagubione we Wszechświecie dzieci.
Moje marzenia o wielkiej miłości rozwiały się we mgle.
Nie czułam się kochana i sama też nie umiałam kochać bezgranicznie, bez wymagań, bez wzajemności.
Kiedy na świat przyszły dzieci, miłość macierzyńską przelałam na nie. 
A swoją potrzebę kochania zastąpiłam potrzebą tworzenia. 
Prawie każdej nocy modliłam się do Boga po cichu, aby niepokój mojego ciała nie obudził Ciebie śpiącego.
"Hymn o miłości" leżał zaś bezużytecznie na półce, podobnie jak nierozpakowany prezent.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz